La, la

11 grudnia 2019 § Dodaj komentarz

Bezpieczne pasma bezbłędnych krain wciąż jeszcze żywe, tętniące, nadal ich doświadczam, obcuję z nimi i przez nie, za ich pośrednictwem i z ich mocą powracam, tam, choć z mojej półki już biorą: donikąd, do nieodgadnionego tam, co na jedno wychodzi, mniemam; biorą już takich jak ja.

La, la.

Tę ciszę przewlekłą przerywa świętej pamięci karzeł Petrucciani, trudno mi odczuć różnicę, brnę, grudzień bez śniegu, dalej, wieczory, piętrzące się piętra melancholii; znajduję nici i liny, wszystko splątane, spowite mgłą na kształt pamięci, pamięcią niczym niespokojne fale w ostatni dzień lata, być może nadejdzie wschód, jak wówczas, poszarpany powrót i błogosławiony alkohol, wschód jak tamten, wszak jestem pewny – nie wyswobodzę się ze stalowych objęć czasu; niewidoczny zza fortepianu Petrucciani kończy Round midnight.

La, la.

Czas nigdy nie płynie w jedną stronę, przeszłość jest kongenialna względem tu i teraz i wobec okrutnego potem, czas się nigdy nie kończy, kontynuuję znużony nieco litanię, silna dłoń czasu na ramieniu, przede mną plecy, to się nigdy nie skończy, choć grudzień jest końcem, umową, zapewne symbolem, zimny deszcz w grudniu, krople spływają po szybach, wykoślawiają świat, obrazy, którymi myślę, ku temu się właśnie skłaniam, aż tyle, sądziłem, mógłbym tobie powiedzieć, nie powiedziałem niczego, piękne płótno Turnera.

La, la.

Koleżanka zakłada nogę na nogę, dłonie wciska pomiędzy uda, grudzień, ledwie drżą kąciki ust, usta do słów przeznaczone, przeznaczenie, nie mam pojęcia, co to takiego; jak dziś to widzę, przetarte na kolanie dżinsy, bluzka się zsuwa z ramienia, alabastrowe déjà vu, wszystkie przetarte grudnie wieczności, tamten, kiedy pachniało mlekiem.

La, la.

I cóż mogę powiedzieć, to wszystko powraca, uparcie, z jakiegoś powodu, tak to się wówczas nosiło, formy się noszą, plakietka z facjatą Rolfa Magnusa, z jakiegoś powodu treść ocalała, osiedle widziane z lotu ptaka, makieta, tuż obok, pod szóstką, klub modelarski, zamarznięte karmniki dla szarych ptaków, skamieniały bluszcz oplata balustrady balkonów, jeszcze dostrzegam tamtą z imieniem na K., w czerwonych rajstopach, płynie pomiędzy domami, latarnie pomarańczowym światłem zawłaszczają mgłę, chyba że ty, ostatni grudzień w tym roku, tej niedoszłej zimy.

/zdjęcie: Marta Szyszka/

Where Am I?

You are currently viewing the archives for Grudzień, 2019 at 3 ucho.